Podświetlenie linków Zmień odstęp między akapitami Zmień odstęp między wierszami Zmień odstęp między słowami Zmień odstęp między literami Normalna wielkość czcionki Duża wielkość czcionki Bardzo duża wielkość czcionki Zmień kontrast

Jesteśmy jak rodzina

Dobro powraca – podkreśla Karolina Niedziałkowska, pracownik Starostwa Powiatowego w Chrzanowie, która postanowiła przyjąć pod swój dach rodzinę z Ukrainy.

Dwie kobiety i czterech nastolatków, w tle zamek na Wawelu

Fot. Karolina i Alicja ze swoimi synami podczas wycieczki do Krakowa 

 

Gościsz rodzinę z Ukrainy. Jak do Was trafiła?

Karolina Niedziałkowska: - Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie i kiedy ludzie zaczęli uciekać z bombardowanych terenów, postanowiłam pomóc osobom, które znalazły się w Polsce. Przed laty chwilowo też byłam w trudnej sytuacji zagranicą i też potrzebowałam pomocy. Dostałam dach nad głową, jedzenie i pracę. Dobro powraca, więc chciałam zrobić to samo. Z tym, że moi goście byli w zdecydowanie gorszej sytuacji. Po poważnej rozmowie z mężem i dziećmi, 3 marca wybraliśmy się na granicę z Ukrainą i zaoferowaliśmy bezpłatne zakwaterowanie. Z Medyki wolontariusze odesłali nas do Przemyśla. Tam przeżyłam szok widząc te kilkuletnie, zapłakane dzieci leżące na materacach na dworcu. Oferowaliśmy pomoc ich matkom, ale kobiety bały się jechać wieczorem z nami tak daleko, do Trzebini. Kiedy po kilku godzinach postanowiliśmy wracać do domu, zadzwoniła wolontariuszka informując o rodzinie z Charkowa, która zdecydowała się jechać z nami. Była to Alicja i jej dwóch nastoletnich synów. Byli przerażeni. Rankiem usiedliśmy przy wspólnym stole i dowiedzieliśmy się, czego nasi goście potrzebują. Do Polski dotarli bowiem z jednym plecakiem i laptopem. Na początku, przede wszystkim trzeba było im kupić ubrania. Pomogli wtedy znajomi.

 

Twoi goście mówią po rosyjsku. Mieliście problem ze zrozumieniem ich języka?

- Nigdy nie uczyliśmy się rosyjskiego, więc na początku było nam trudno. Z kolei nasi goście bardzo szybko przyswajają język polski i codziennie wieczorem uczą nas rosyjskiego.

 

Jak się zorganizowaliście w domu?

- Dzielimy się obowiązkami, przygotowujemy wspólnie posiłki, wspólnie spędzamy wieczory. Ustaliliśmy, że będą u nas tak długo, ile potrzebują, bo w przyszłości planują wyjazd do USA, gdzie mieszka brat Alicji. Na wstępie zaznaczyliśmy, że nie chcemy od nich żadnych pieniędzy na utrzymanie. Dzieci chodzą do szkoły podstawowej, świetnie dogadują się z naszymi synami, mają wspólne zainteresowania. Są bardzo wysportowani i utalentowani. Pięknie śpiewają, tańczą. Ich mama pracowała jako dekoratorka wnętrz. Cała trójka jest bardzo zaradna, inteligentna i życzliwa.

 

Trauma wojenna powraca?

- Alicja z dziećmi przeżyła bombardowanie Charkowa. Podczas ucieczki bomby dosłownie latały nad ich głowami. Do tej pory kiedy słyszą samolot, albo wycie syren, wzdrygają się. Dlatego też staramy się, by o tym koszmarze zapomnieli choć na chwilę. Ostatnio pojechaliśmy razem na wycieczkę do Krakowa. Miasto bardzo im się spodobało. W najbliższym czasie urządzimy także tradycyjne spotkanie przy pieczonych ziemniakach. Alicja zapowiedziała, że przygotuje z kolei dania z grilla po ukraińsku. Można powiedzieć, że jesteśmy już jak rodzina. Taka powiększona rodzina.